5 maj 2068, Okolice Ośrodka Badawczego Omega, 01:66
- Roger do bazy. Jesteśmy na miejscu.
- Bardzo dobrze, kapralu. Wiecie, jakie są cele misji i że są tajemnicą wojskową.
- Tak jest, pułkowniku.
Roger zaświecił latarkę atomową, by oświetlić wejście. W środku panowała zupełna ciemność. Razem z innym żołnierzem poszli w głąb bazy. Po kilku minutach drogi korytarzem latarka zaczęła świecić słabiej, po czym zgasła.
- Shit. Musiała się rozładować, gdy szukaliśmy drogi tutaj. No nic, włączaj noktowizor. Gówno w nim widać, ale przynajmniej się nie pozabijamy nawzajem. Może za jakiś czas znów latarka będzie gotowa.
Zerknął na wskaźnik promieniowania. "High". "Dobrze, że mamy te zbroje, inaczej już byśmy byli martwi."
Dotarł do zablokowanych drzwi. Pociągnął z kopa, kupa żelastwa wygięła się, odsłaniając korytarze.
- Zgubimy się, nie?
- Może nie.
Roger popatrzył na napis wyryty na jednym z wielu włazów w tej części bazy.
- Nie przeczytam nic w tym dziadostwie.
Włączył latarkę. Zaświeciła, zgasła, znów zaświeciła. "Eksperymenty na zwierzętach klasy Zerg".
- To nie to.
- A czego my tak właściwie szukamy?
- To był w czasie wojny z rebelią jakiś instytut naukowy. Wiesz, eksperymenty i te sprawy. Ponoć pełno tu było zaawansowanego sprzętu. Podczas wojny rebelianci byli bliscy odkrycia tego miejsca. I wiesz, co nasi zrobili?
- Nie wiem.
- Walnęli tu pociskiem atomowym małej mocy. Jakby rąbnęli dużym, nie byłoby co zbierać. A teraz każą nam tu szukać paru badziewi. Ciekawe, czy w ogóle zostało tu coś ciekawego.
- A czego my tu szukamy?
- Nieważne, dowiesz się później. Nie zamierzam być tu nie_wiadomo_ile, chyba że chcesz sobie posiedzieć po ciemku. Latarka niedługo wysiądzie.
- OK, zabierzmy się do roboty.
- Aha, i przy okazji, to nie piśnij ani słówka o całej tej misji. Chyba, że chcesz skończyć życie w sali ciśnień. Gdyby ktokolwiek nas pytał, to mamy powiedzieć, że zgubiliśmy się na patrolu.
- Głupszego wytłumaczenia nie ma.
- Takie mamy rozkazy.
Następne drzwi. "Zaawansowane wyposażenie".
- Hmm. Grzechem byłoby nie sprawdzić, co tu schowali.
Drzwi wyglądały całkiem sprawnie. Gdy Roger podszedł bliżej, ku jego zdumieniu drzwi otworzyły się automatycznie, odkrywając oświetlone pomieszczenie.
- No shit. Ciekawe skąd wzięło się tu to światło? No i drzwi automatyczne? Masz pomysł?
- Ja tu tylko mam cię osłaniać, heh.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zmuszony tego robić. Zobacz...
Podeszli do stolika, na którym leżała nowoczesna zbroja.
- Widziałeś TAKĄ zbroję? Te nasze to złom przy tym.
- Nic nie mów. Spójrz lepiej tam.
Wskazał na półkę. Leżała na niej dziwna broń.
- Spróbujemy?
Roger wziął ją do ręki, po czym nacisnął spust. Ku jego zdumieniu... nie stało się nic. Żadnego pocisku, tylko dźwięk. Roger odłożył ją na półkę.
- Ci z naszej bazy byliby zainteresowani.
Wyszli z pomieszczenia i podążyli dalej korytarzem.
- Zatrzymaj się.
- Co znowu?
- Słyszałeś to?
- Eee, nie.
- Może mi się przesłyszało.
W tym momencie coś zadudniło za ścianą. Dwóch Marines stało w miejscu z działkami przygotowanymi do strzału. Jednak zapadła złowroga cisza.
- A więc nie jesteśmy sami. - oznajmił Roger.
- Skąd to niby wiesz? Cała ta baza to kawał złomu, a ten hałas to pewnie przez tą zbroję. Oparłeś ją o ścianę i pewnie przewróciła się. Po drugie kto miałby zaglądać do tej dziury? Kosmici?
- Najpierw drzwi, potem to światło, teraz te hałasy. To było za TĄ ścianą. - Roger wskazał na ścianę obok niego.
Nagle ściana poszła do góry niczym automatyczne drzwi. Oświetlone pomieszczenie stało otworem, a przed nimi... POTWÓR! Dwumetrowy potwór, robot, człowiek, czy też mieszanka wszystkich tych trzech. Ściskał w łapach broń, którą widzieli wcześniej. Zaczęli strzelać. Roger usłyszał dźwięk, po czym poczuł straszliwy ból w ramieniu. Po ułamku sekundy potwór padł.
- Chuck do bazy, Chuck do bazy. Roger jest ranny!
- Co go zraniło?
- Nie wiem co. Potwór, robot czy coś innego, zaraz się przyjrzę i zapiszę kamerą. Co mamy robić?
- Jaki potwór do cholery? Powiedz mi, co tam było?
- Nie wiem, pułkowniku. Wiem jedynie, że nie jesteśmy sami i w niektórych salach jest prąd.
- Jaki prąd do cholery? Tam prądu nie ma od ładnych paru lat! Zdobyliście plany?
- Jakie plany?
- Bierzcie plany i wynoście się stamtąd do wszystkich diabłów!!! To rozkaz!! - zahuczał pułkownik.
- Tak jest.
Roger wstał.
- Zapisz wygląd tego leżącego towarzysza i ruszajmy się po te plany.
- Wszystko w porządku?
- No prawie, jakby nie to cholerne ramię. Widziałeś, żeby ta broń działała?
- Nie. Słyszałem dźwięk.
- No właśnie. A teraz do roboty, czas ucieka. Nie wiadomo co to za kolesie.
Wskazał ręką na drzwi w pobliżu. "Obszar strzeżony". Tabliczka na drzwiach była pokryta rdzą, widocznie nikt nie strzegł tego pomieszczenia.
- Chodźmy tam - Roger zabrał jeszcze broń "obcego" i poszedł za Chuckiem.
Drzwi musieli wysadzić w powietrze. "Dobrze, że wziąłem trochę ładunków, inaczej wrócilibyśmy z niczym" - pomyślał.
"Nowe plany - Ściśle tajne" - taki napis widniał na następnych drzwiach.
- To chyba to, czego szukaliśmy.
Przeszukali całe pomieszczenie. Nie znaleźli niczego.
- Bałaganiarze! Niczego nie zostawią na miejscu! - wkurzył się Roger, którego ramię bolało coraz mocniej.
Przez kilkadziesiąt minut szli różnymi korytarzami. "Obiekt testów A", "Pokój personelu". Nic z tego ich nie interesowało. Tracili nadzieję, że znajdą cokolwiek. Weszli w końcu do dużego pomieszczenia: "Obszar testów".
Światło było włączone.
Spostrzegli stolik ze stertą papieru. Roger wziął jedną z kartek.
- Yeah. Znaleźliśmy. Roger do bazy.
- No i co tam?
- Mamy je. Spadać stąd, czy jeszcze coś zrobić?
- Macie...
W tej samej chwili do pomieszczenia wpadł następny potwór. Parę serii z działek i padł, nie oddając strzału.
- Hej, co tam się dzieje?
- Nic ciekawego. Jakiś fan przyleciał i musieliśmy go załatwić - Roger poczuł, że mówi coraz mniej sensownie.
- Że co? Słuchaj, Roger, bierzcie plany i spieprzajcie stamtąd!!!
- Się robi, szefie!
- Bardzo dobrze. Nie zapomnijcie dać sygnału, jak już będziecie daleko stamtąd.
- Po co?
- Jak to po co. Trzeba zrobić coś z tą bazą. Nas interesują plany, a plany muszą być tylko nasze.
- Rozumiem. Ale co z tą bazą?
- Wysadzimy ją w powietrze. Po raz drugi, lecz tym razem tak, by nic z niej nie zostało.
- OK, ale nie wysadźcie nas.
- O to bądź spokojny, Roger. Jesteście teraz cenniejsi od całej brygady piechoty. - zaśmiał się pułkownik - Musimy mieć te plany.
- Tak jest.
Roger skończył rozmawiać z pułkownikiem.
- Chuck, skanuj te plany, tylko nie przeocz niczego. Trzeba stąd spadać.
- OK. Jestem w trakcie. Wziąłbym je do kieszeni w zbroi, ale przy takim promieniowaniu to oznacza samobójstwo.
- Lepiej się nie zapomnij i nie otwórz tej zbroi. Kto mnie stąd wyniesie? - powiedział Roger.
- Ciebie mam gdzieś, najważniejsze są plany, heheh.
- Heheh. Wynosimy się.
- Słusznie.
Chuck skończył i wyszli z pomieszczenia. Wracali tą samą drogą, co przybyli.
- Shit. Jak tędy ostatnio szliśmy, było ciemno, prawda? - Roger czuł, że trzęsie się ze strachu.
- No tak. Szybciej. Nie lubię tych gości. - Chuck też nie miał najlepszego samopoczucia.
Milcząc szli korytarzem. Tym razem słyszeli już dokładnie hałasy zza ściany. Zdawało się im, że są otoczeni.
Zza rogu wyskoczył wielkolud, który miał spokojnie z 3m wysokości. Wyglądał przerażająco. Żołnierze grzali z działek do niego. Potwór zdążył złapać Rogera za rękę, po czym padł... i zniknął.
- Roozpły-nął się... - wykrztusił Roger.
- Moja kamera powinna to zarejestrować - powiedział Chuck.
Po czym zaczął przeglądać nagrania.
- Wierz lub nie, potwora tu nie było.
- Co? Chcesz mi powiedzieć, że mnie nic nie złapało, że nam obojgu się tylko zdawało? Nie jestem na prochach, jeśli to chcesz sugerować. Choć przydałyby mi się bardzo.
- Wiem przecież, sam widziałem.
- No więc...
- No więc patrz, Roger, na ścianę. Widzisz ślady po kulach.
- TO akurat jest możliwe - Roger zawsze narzekał na niecelność działka.
- Ale tyle ich tu nie może być.
- Shit. Coś tu jest nie w porządku.
- Nie przeczę.
- No dobra, ale wróćmy do potwora. Czułem, jak mnie złapał. Widziałem go, bałem się go. Wystrzeliłem w niego cały magazynek...
- ...który teraz ozdabia tylko ścianę. Zobacz na to spowolnienie. Wygląda na to, że strzelaliśmy w ścianę. Widać, jak pociski nie napotykając niczego trafiają w nią.
- Halucynacje? Nie żartuj. Przecież sam go widziałeś i sam strzelałeś - Roger nie dawał za wygraną - Twoja kamera jest pomylona.
- Raczej to my jesteśmy pomyleni.
- Fuck. Dobrze, że to wysadzą w powietrze. Mam dosyć tego miejsca, choć spędziłem tu nie więcej niż dwie godziny.
Roger, twardziel, który niczego się nigdy w życiu nie bał, teraz był przestraszony, jak pięcioletni dzieciak w Halloween. Obawiał się każdej ściany, każdego skrzypnięcia, każdego korytarza. Miał wrażenie, że Oni się czają na niego. Że chcą go zabić. Że jeśli go nie zabiją, to po prostu się rozpłyną. Do tej pory czuł uścisk tego przerażającego wielkoluda na swojej ręce. Bał się światła, które teraz oświetlało wszystkie korytarze. Był bliski szaleństwa.
Chuck, szeregowiec w wojnie z rebelią, awansowany, potem zdegradowany, też odczuwał, jakby tracił grunt pod nogami. Zwykle opanowany, teraz chciał się znaleźć jak najdalej stąd. Wiedział, że Roger, nie dosyć że ranny, to ogłupiały w tej chwili zupełnie, nie da rady go wyprowadzić z tego labiryntu korytarzy. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
- Chuck do bazy. Wszystko w porządku. Wychodzimy na powierzchnię. - chciał tym komunikatem wesprzeć swojego kolegę. Sam jednak myślał, że całkiem zwariował. Podobnie jak u Rogera, każdy szelest budził w nim przerażenie.
COŚ poruszało się w następnym korytarzu. Obaj to wiedzieli, jednak żaden z nich nie chciał się do tego przyznać. Ściskali kurczowo swoje guny i rozglądali się na wszystkie strony. Zatrzymali się instynktownie przed zakrętem.
Roger roześmiał się. Zdawało mu się, że wszystko mu jest już obojętne. Wskazał spiętemu Chuckowi, gdzie ma strzelać. Chuck doskonale to wiedział. Roger wybiegł za róg i otworzył ogień. Widział GO, jednak nie bał się ani trochę. Chuck stał zaraz za nim, strzelał też do przeciwnika. Wielki potwór zbliżał się i coraz bardziej... był coraz bliżej.
Był już na wyciągnięcie ręki, gdy padł. Sytuacja powtórzyła się. Po potworze nie zostało najmniejszego śladu. Roger spojrzał na kolegę. Koszmar powrócił. Bał się jeszcze bardziej. Potwory nachodziły go ze wszystkich stron. Strzelał w nie, a te się rozpływały...
Chuck nie zwracając na niego uwagi odtworzył nagranie. Tak samo. Wyglądało to, jakby strzelali w niewidzialnego wroga, który zbliżał się i zbliżał. Pociski były na ścianie. Chuck spojrzał na mapę i uświadomił sobie, że są już przy wyjściu.
- OK, stary, nie łam się. Już wychodzimy.
Ze znalezieniem włazu nie było problemów, gdyż wszystko było oświetlone.
- Baa-rdzo dziwnne - wysapał Roger.
Wyszli z bazy. Wszystko było oświetlone, a było jeszcze daleko do świtu. Chuck odetchnął z ulgą.
- Dobrze opuścić to przeklęte miejsce.
- Masz rację, pułkowniku - odpowiedział Roger.
- Pułkowniku? - zdumiał się Chuck.
- Tak. Wykonaliśmy misję, pułkowniku.
- Nie jestem pułkownikiem, Roger. Jestem Chuck.
- Nie zgrywaj się.
Chuck przestraszył się własnego kumpla. Roger miał już urojenia.
Nagle Rogerem wstrząsnął dziki impuls.
- Gdzie jestem?!
- Na misji. Właśnie wracamy do bazy.
- Co?!!!
- Na misji, baranie. Przecież ty mnie tu przyprowadziłeś!
- Chuck? Aaaa, wiem. Wracamy już?
- No jakbyś chciał zauważyć, jesteśmy już z dwa kilometry od tej dziury. - Chuck obejrzał się. Część bazy znajdująca się na powierzchni, rozświetlona setkami świateł była za nimi. Dopiero teraz uświadomił sobie, że latarkę wyłączył już dawno Roger. A do bazy szli w ciemnościach. "Coś tu jest nie tak" - pomyślał już któryś raz z rzędu.
- Roger?
- Co?
- Co powiemy w bazie?
- Przecież plany mamy. A to co stało się później... uznają nas za wariatów. - Roger stał się spokojniejszy.
- Przecież mamy...
- Co mamy? Nagrania, jak strzelaliśmy w ścianę. No i? O Boże... - koszmar Rogera powrócił.
Chuck wiedział, że nic na to nie poradzi. Czuł się samotny. Bał się wszystkiego. Nawet Rogera, który był teraz bardzo zdenerwowany.
- Chuck do bazy.
- Tak? Co z Rogerem?
- Bardzo źle. Ze mną zresztą też.
- Co się dzieje?
- Jesteśmy 4km od celu. Plany mamy. Poczekajcie z tym pociskiem.
- OK. Teraz ty wydajesz rozkazy, kapralu hehe - pułkownik był w świetnym nastroju.
- A dlaczego nie przyślecie po nas tranportowca?
- Wasze zniknięcie może być skojarzone z wyprawą transportowca. Teraz mamy pokój, a w czasie pokoju transportowce nie kursują. Musicie przybyć na własnych nogach.
Szli długo, nie odzywając się do siebie. Roger zachowywał się, jakby zwariował zupełnie, Chuck myślał, że to też go czeka.
- Szlag mnie trafia - powiedział od niechcenia
- Mnie też. O, widzisz go? - odezwał się Roger
- Kogo do cholery?
W końcu doszli na szczyt góry. Stąd baza była daleko.
- Chuck do bazy.
- Tak? - usłyszał znajomy już głos.
- Odpalajcie tę rakietę. I tak nie uwierzycie nam, co widzieliśmy.
- Dlaczego?
- Szczegóły podam w bazie, jeśli do tego czasu nie zeświruję. Bez odbioru - słowa Chucka nie były jasne dla pułkownika.
Rozłożył się wygodnie z całym sprzętem, skierował podręczną, laserową lornetkę w stronę oświetlonej bazy.
Nie czekał zbyt długo. Rakieta uderzyła w bazę, wywołując potężny wstrząs. Chuck wiedział, że nie można patrzeć na eksplozję - patrzył w inną stronę. Wybuch oświetlił okolicę, jak słońce w południe. Gdy było po wszystkim, spojrzał jeszcze raz w tamtą stronę. Wielki krater. Wszystko co zostało mu po bazie, to nieszczęsne plany, puste magazyny amunicji i nagrania kamery.
* * * * *
Raport płk Jamera dotyczący ośrodka badawczego Omega
Nasi żołnierze zdobyli interesujące nas plany. Po wykonaniu misji ośrodek Omega został doszczętnie zniszczony przez naszą rakietę nuklearną. Ponadto żołnierze zrobili serię interesujących i jednocześnie tajemniczych nagrań, podczas których strzelają we wroga, którego nie uchwyciła kamera. W wyniku załamania psychicznego żołnierze przechodzą leczenie psychiczne w oddziale HJ-32-RI-2. W razie otrzymania od nich dalszych informacji na temat ośrodka Omega powiadomię o tym pisemnie.